Tunezja
Zacznę od końca. Znalazłem w internecie stronę, gdzie były umieszczane wspomnienia z wycieczek, były posegregowane miejscowościami, wybrałem te z Hammamed. Chciałem sie zorientować co ciekawego jest w Hammamed, co tam warto zobaczyć, co pozostawiło dobre wspomnienia? Przeczytałem wiele relacji i uderzyło mnie jedno - Wszyscy pisali o szczegółach podróży samolotem do Tunezji, a nikt nie wspomniał słowem o drodze powrotnej. To ja chcę zrobić na odwrót i zaczne od drogi powrotnej. Niestety bardzo ranna pobudka godzina 2:00 rano. Recepcjonista nas obudził, ale gdy zeszliśmy potem na dół już nie było komu podziękować, zaszył sie gdzieś w jakiejś dziurze. Hotel w Hammamed są ogrodzone i zamykane na solidne bramy, na szczęście przy bramie stoi "nasz" odźwierny z którym często rozmawialiśmy i byliśmy "zmuszani" do nauki arabskiego. Gdy zajechał autobus, nie odjeżdżamy bez pożegnania, zostajemy serdecznie wycałowani.
na lotnisku kupujemy tunezyjskie wino, było pyszne, ma w sobie dużo tunezyjskiego słońca.
Gdy samolot startował nad morzem pokazał się intensywnie kolorowy łuk tęczy. To niezwykłe, obserwować łuk tęczy w locie i przeprawiać się pod nim. Podróż zaczęta z tęczą musiała być udana. Niewiele udało się zobaczyć z samolotu cała Europa zasłonięta chmurami i Włochy i Węgry i Słowacja, dopiero nad Polską chmury się rozstąpiły, wróciliśmy do najsłoneczniejszego kraju w Europie - Polski.
Ciekawostka: Samoloty Tunisair mają każdy swoją nazwę, którą są nazwy miast. My lecieliśmy Kairouan i Tozeur.
Turystę ciągnie do morza :-)
Idziemy na plażę i widzimy troszkę dalej miasto Hammamed. Wydaje się obrym pomysłem pójść sobie plażą, będzie to przyjemne, a to przecież niedaleko. A jednak okazuje sie daleko hotel Plus jest 6km od centrum Hammamed, ale to jednak iść plażą jest trudniej i zabrało to z przysiadaniem kilka godzin. Tylko raz odbywamy ten spacer inne odwiedziny w Hammamed to zwyczajnie... taksówką (4,5-6 DT). Ale na razie człapiemy, to przyjemne godziny. Słuchając szumu morza, wdychając powietrze które jest ulgą dla zakatarzonych nosów. Pochylamy sie by spod nóg podnosić muszelki. W końcu docieramy do miejsca, gdzie morze dochodziło do muru. Musimy wyczekiwać na moment cofania się fali i... szybki bieg. Wzdłuż plaży jest pełno bud gdzie sprzedaje się napoje, ale teraz jest grudzień, jest po sezonie wszystkie pozamykane. Spotykamy piękne opuncje, obieramy sobie i zjadamy. Sok cierpko słodki czyni cuda, przestaje się chcieć pić. Cóż za pożyteczny owoc, trzeba tylko uważać na kolce :-)
Docieramy do Hammamed i przekraczamy mury medyny. Trzeba przedrzeć się tylko przez tłum sprzedawców i można puścić się w uliczki. Jest to istny labirynt uliczek wąskich tak, że można dotknąć 2 ścian na raz. Wchodźcie śmiało, nie bójcie się zgubić, medyna jest niewielka i zgubić się nie można. Urok zaś uliczek jest wielki.
Do Tunisu jedziemy pociągiem. W Hammamed jest dworzec kolejowy, ale to boczna linnia, a z hotelu Plus bliżej troszkę do dworca w Bir Bouregba, w którym przystają pociągi dalekobieżne łączące Tunis z całym południem Tunezji, jest to więc główna linia. Kolej w Tunezji jest tania dość punktualna. Dworce są czyste i zadbane, tabor jednak nie jest zbyt nowy.
W Tunisie idziemy do medyny. Nie patrzymy na żadne plany, które w małych i krętych uliczka i tak nie za bardzo się przydają. Po prostu dajemy porwać się potokom ludzkim. Zbliżają się muzułmańskie święta Ofiary, to chyba powoduje jeszcze większy ruch i gorączkowe zakupy.Rzędy sklepów, stragany, towary rozłożone wprost na chodnikach i jeszcze sprzedawcy obnośni i wszędzie ścisk klientów, wszędzie nawoływania. Patrzymy oszołomieni tym handlem natężonym docierającym do wszystkich zmysłów. Patrzymy na piramidy z mandarynek i pomarańcz, na usypane stożki przypraw, z mozołem ułożonych daktyli, stosy warzyw, skrzynie apetycznych gruszek, beczki marynowanych oliwek. Lubimy mijać sprzedawców aromatów do ognia, z ich stoisk płynie dym w niezwykłych zapachach. Czasem przysiadamy i oglądamy ludzi. Widzieliśmy już dziś setki osób, ale jeszcze chciwie przyglądamy się im dalej. Inne to rasy, a często i stroje jakich nie spotkamy na naszych ulicach.
Chodząc gdzie oczy poniosą trafiamy na plac ogromny pustawy gdzie w koło niego mieszczą się najważniejsze ministerstwa Tunezji. To w końcu jakiś punkt orientacyjny. Niedaleko jest Wielki Meczet, jednak wolno wejść na dziedziniec tylko do 14:30, zabrakło nam paru minut. Próba, że może się jeszcze wepchniemy, kończy się grożeniem palcem kupców ze sklepików koło wejścia. Radzą nam pójść do "Domu Beja" i z tamtąd widać meczet z góry. "Dom B3eja" jest jakby za meczetem i warto było tam pójść. Widać i Wielki Meczet, ale i panoramę Tunisu. Wychodząc trzeba jednak kupić dywan, wykpiliśmy się 3 DT. Przechodzimy jeszcze raz przez medynę, potem jeszcze kółko przez Nouvell Ville i tu i tu przypatrując się gorączkowym zakupom. I na dworzec. W Tunisie by wyjść z budynku dworca w stronę peronu, już jest kontrola biletów, potem jeszcze druga przy samym wejściu na peron. Przy kontroli pan konduktor mówi, ze musimy mieć rezerwacje... Rezerwacje!?! Przy kasach widzieliśmy tłum dziki i wijące się ogonki, na pociąg pędzimy na styk. Mamy bardzo złe miny. pan konduktor przygląda się biletowi jeszcze raz i konsultuje z kolegą... no... mają bilet powrotny nie muszą mieć rezerwacji. Uff!!! Jednak jest tuż przed świętami i wszyscy jadą do rodzin. Przyjechaliśmy do Tunisu w luźnym wagonie wyjeżdżamy w tłoku, na szczęście to tylko godzina.
Pamiętacie tę historię biblijną gdy Pan Bóg każe Abrahamowi złożyć syna w ofierze. Abraham jest załamany, ale postanawia się podporządkować Bogu i gdy podnosi rękę z nożem nad synem Pan Bóg wstrzymuje mu rękę i mówi, ze to był tylko taki test, a naprawdę nie chce takiej ofiary i zadowala się ofiarą z baranka? Na pamiątkę tamtej ofiary teraz każdy pan domu musi zabić baranka, by go zjeść z rodziną i dzielić się z ubogimi.
My te święta nazwaliśmy sobie "święto baranka". Wszędzie bowiem jest pełno baranków. Widzimy jak do miast goni się stada baranów, inne jadą na samochodach. Na placach handlowych jest pełno baranków. W końcu kupione trafiają do domów, a mieszkańcy miast i miasteczek nie mając co z nimi począć trzymają je na ulicy w bramach, wszędzie. Wraz ze sprzedawcami baranów pojawiają się sprzedawcy kostek słomy. Jak się barana kupi to go do świąt trzeba karmić. Na ulicach wiele ludzi goni barana, inni dźwigają kostki ze słomą. Kto zaś wraca z targu z warzywami to mijając te mieszkające na ulicy baranki, urywa im jakąś nać i karmi choć to nawet nie wiedzieć czyj baran. Pełno też radości dla dzieci, bo te najwyraźniej w formie zabawy, prowadzają te barany po ulicach. czasem baran się zaprze i iść nie chce, a mali chłopcy nawet w kilku nie są w stanie pokonać tego oporu. Ile trwają święta, już sami nie wiemy. Przed świętami mówiono nam o 2 dniach, ale i 3 dnia dużo sklepów i warsztatów było pozamykane. Choć 3 dzień był już chyba dniem porządkowym, bo dywany i pościel, były wywieszane na balkony i okna. Zdziwiliśmy się w pewnym momencie bo wyglądało jakby pan na tarasie zrobił pranie i właśnie rozwieszał dessousy żony, ale to było by bardzo dziwne. Przy staranniejszym oglądzie okazało się, że to nie jest pranie, a mięso. Później spotkaliśmy jeszcze kilka takich suszących się na sznurach kawałków mięsa. Niestety menu w hotelu nie przewidywało poczęstunku baranina, my nie świętowaliśmy.
Kartagina to oddalona od centrum dzielnica Tunisu, położona nad morzem. Jedzie się do niej kolejką ze stacji na końcu aleii Bourgiby. Sam przejazd już jest atrakcyjny, bo większa część podróży to przejazd groblą, ąż się nie wie czy jedzie się pociągiem czy statkiem. W pociągu była rozpiska z nazwami stacji i tu powstał dylemat bo stacji z Carthage w nazwie było kilka, ale na której wysiąść by zobaczyć starożytności? Otóż każda dobra, wykopaliska są w wielu punktach. Kupuje sie bilet za 8 DT i ma 9 kratek do 9 różnych punktów. To, ze pokonywaliśmy je pieszo, to dawało dobrze przez nogi do głowy, jak wielkim miastem była Kartagina. To zaś co można zobaczyć daje świadectwo jak była piękna i bogata. Współczesna Kartagina to dzielnica eleganckich willi wyższych urzędników i dyplomatów. Na jej końcu stoi zaś pałac prezydencki, wkoło niego policjanci pilnujący tabliczek z zakazem fotografowania. My byliśmy prawie że jednymi turystami nie spuszczali więc z nudów z nas oczu, zdjęcia więc nie będzie. Warto wybrać się do Kartaginy i dlatego, ze pięknie z tamtąd widać morze (Zatoka Tuniska) i ze wzgórz jest wspaniała panorama Tunisu pod stopami.
Kończąc tą opowieść zapraszam na więcej zdjęć do mego fotoblogu a w nim o kotkach w Tunezji oraz o wszędobylskich rowerach,, bedących popularnym środkiem transportu w Tunezji.
To w zasadzie wszystko co do zwiedzania. Było jeszcze kilka spacerów nad morzem, desperackie próby wykąpania się w morzu (temperatura morza większa niż była temp. powietrza, więc problem nie było wejść do wody, a wyjść). Do zwiedzana można zaliczyć podróż z lotniska Monastir do Hammamed przez Souse, to ok 100 km oglądania Tunezji.
Hotel Plus (dawniej hotel Kilma) mogę polecić. Jest tam czysto i pościel i ręczniki były ciągle wymieniane. Jedzenie dobre i z odmieniane często. Z dań bufetowych można skomponować sobie zarówno dania mięsne jak i jarskie. Szczególne zachwyty nad cukiernikiem który ciągle proponował nowe słodkości, a wszystko wyborne. Sympatyczna obsługa, aż żal było żeśmy tak krótko, bo już czuliśmy się tam po domowemu.